Made in Germany (Kiš)

Oto książka, Psalm 44 Danilo Kiša, która liczy sobie raptem 150 stron, a ciężarem refleksji filozoficznej, okrucieństwa oraz – paradoksalnie – poetyckości w obrazowaniu dorównuje radzieckiemu arcydziełu Idź i patrz (obejrzyjcie, też twierdzę, że Czas apokalipsy może i jest arcydzielny, ale są dzieła lepsze).

W warstwie fabularnej Psalm 44 brzmi nieco fantastycznie: dwie więźniarki Auschwitz, Maria i Jeanne, pierwsza ze świeżo urodzonym dzieckiem, uciekają z obozu. Idzie dobrze, już zbliżają się do drutów (i nawet przez nie przechodzą, bo w opowieści Kiša druty nie są pod napięciem), kiedy nagle rozlega się płacz dziecka i światło reflektora pada na uciekinierki. I co? Nic, strażnikom wydaje się, że to kobiety z którejś z okolicznych wsi, które przyszły podkradać jedzenie (zbliża się front). I więcej nie zaprzątają sobie nimi głowy, Maria i Jeanne bezpiecznie uciekają, nie rusza za nimi pościg, raptem znajdują się gdzieś w okolicach Berlina (!). Wszystko to przeplatane jest migawkami z przeszłości Marii, Kiš wprowadza też postać Jakuba, lekarza, który ocalił Marię przed obozowym pufem, a także asystenta doktora Nietzschego (!), zapewne opartego na doktorze Mengele, również eksperymentującym na ludziach.

Tym samym wartość historyczna Psalmu 44 (jako narracji opartej na faktach) jest praktycznie zerowa. Ale nie o to w tej książce chodzi. Podobnie jak nie o to szło na przykład Kosińskiemu w Malowanym ptaku. Kiša, jak Kosińskiego, nie interesuje historyczna prawda, ścisłe trzymanie się faktów. Tym lepiej. Bo nadprodukcja tzw. dzieł o tematyce obozowej, schodzących z jednej taśmy, ze zmieniającymi się dekoracjami, jest nieco wątpliwa moralnie. Upiorna scenografia momentami się zmienia, ale mieliśmy już więźniarki ocalane przez strażników, romanse obozowe, tatuażystów, bibliotekarki, fryzjerów… Należy też pamiętać, że mówimy o książce z roku 1960, pochodzącej z czasów, kiedy wspomniana nadprodukcja jeszcze nie istniała. Psalm 44 to zupełnie inna, autonomiczna powieść o Oświęcimiu. Chociażby dlatego warto ją przeczytać. I jest to tylko powierzchowna rekomendacja, schodzimy niżej.

Z jednej strony to powieść o tym, jak banalne i zwyczajne jest zło. I o tym, jak łatwo przegapić moment, w którym zło się rodzi. Wystarczy przecież wymyślić powód i usprawiedliwienie:

Oczywiście, nie ma nic łatwiejszego, niż wymyślić powód do nienawiści, a jednocześnie do usprawiedliwienia zbrodni: trzeba po prostu przypisać mniej licznej, a więc słabszej grupie etnicznej albo wyznaniowej, albo narodowej jedną z powszechnych wad ludzkich czy ułomności (nawet nie grzechów), takich jak pożądliwość, skąpstwo, głupota albo skłonność do kieliszka czy cokolwiek innego, co w takim wypadku ogłasza się grzechem śmiertelnym. W ten sposób osiąga się kilka rzeczy niezbędnych do usprawiedliwienia a priori przestępstwa: ofiara została napiętnowana, ponieważ postawiono znak równości między kolorem jej skóry lub między jej wyznaniem a jedną z wad wspólnych dla wszystkich (…) (84-85)

I już, nie ma nic prostszego. Do zestawu „wad ludzkich czy ułomności (nawet nie grzechów)” dodałbym też na przykład orientację seksualną albo płeć. Prawda jest taka, że wystarczy być człowiekiem, z całym tego słowa bagażem, żeby zostać napiętnowanym i zniszczonym. Cała nienawiść zaczyna się od języka, od dzielenia słowem na mądrzejszych i głupszych, białych i czarnych, normalnych i nienormalnych. Odpowiednio używany język gettoizuje określone grupy społeczne, jednym dając władzę bycia prześladowcą, a drugim upokarzającą rolę ofiary. Nie muszę wspominać, że nawrót do pewnego rodzaju retoryki, tak dobrze obserwowany w kampaniach wyborczych 2020, jest co najmniej niepokojący (jak pełzające, ciche i działające pod przykrywką zło). A Kiš już w 1960 wiedział, jak wielką krzywdę potrafi wyrządzić język, jak potężnym narzędziem destrukcji potrafi być.

Ironicznie potraktował Kiš postać nazistowskiego doktora, nadając mu nazwisko Nietzsche. Tym samym serbski pisarz umiejętnie rozprawił się z nietzscheańską afirmacją życia i moralnością panów (głosy na temat inspirowania się nazistów Nietzschem są podzielone, zapewne prawda leży gdzieś pośrodku):

Podstawową cechę Übermenscha stanowi jednak to, że nie jest on sentymentalny i metafizyce śmierci potrafi przeciwstawić twardą fizykę życia: wziąć od śmierci prawie tyle samo, ile jej daruje. Übermensch to szyderstwo ze śmierci. Kości przetwarza on na sztuczny nawóz, ze skóry wyrabia trzewiki, portfele i abażury, z włosów – materace i poduszki. Śmierci oddaje tylko opary ludzkiego egoizmu i marności. „Uczę was życia” –tako rzecze Zaratustra. (140)

Na koniec zostaje jeszcze jeden aspekt. Wręcz niewyobrażalny w Auschwitz. Czyli nadzieja. Wystarczy coś całkowicie ulotnego, perspektywa, mglista, ucieczki, wyjścia na wolność, wydostania się z piekła – i już nie trzeba umierać. Już trzeba żyć, trzymać się tej nadziei wręcz kurczowo i za nic nie dać jej sobie odebrać. Ta refleksja byłaby banalna w każdym innym miejscu, ale nie w Auschwitz. Victor Frankl, austriacki psychiatra, pisał o tym w swoich książkach obozowych, między innymi w Człowieku w poszukiwaniu sensu: za nic nie można dać sobie odebrać tzw. pozytywnych uczuć (dobra, prawdy, piękna) i szukać ich tam, gdzie ich nie ma. Dzięki temu przetrwał. Taką też receptę daje nam Kiš na dzisiaj: nie dać się zrobić przez język. I zawsze mieć nadzieję, odnaleźć ją tam, gdzie jej nie ma.

Leave a comment